W kolejnej edycji Dobrego Kina tym razem czas na ciekawe kino familijne - Bella i Sebastian. Spotkanie poprowadzi dziennikarka Dorota Kołodziejczyk. W trakcie seansu dla dzieci młodszych niż dopuszczalny wiek (film dla osób powyżej 8 roku życia) przewidziane są zabawy prowadzone przez animatora. Zapraszamy całe rodziny!
14 października 2018 r.
Godz.: 12:30.
Miejsce: Aula im. bł. ks. J. Popiełuszki,
Dobre Miejsce, ul. Dewajtis 3 wej. B
Bilety - w cenie 10 zł dostępne on-line na stronie sklepu "Chrześcijańskie Granie". Stacjonarnie w dniu wydarzenia | www.chrzescijanskiegranie.pl
Opis: ośmioletni Sebastian mieszka z dziadkiem w niewielkiej wiosce we francuskiej części Alp. Od pewnego czasu spokój tutejszych mieszkańców burzy wieść o grasującym w okolicy tajemniczym dzikim zwierzęciu. Pewnego dnia podczas spaceru po górach Sebastian spotyka na swojej drodze bezpańskiego owczarka. Udaje mu się zdobyć zaufanie zwierzęcia. Jest szczęśliwy, że znalazł przyjaciela. Wkrótce jednak okazuje się, że w psie, któremu chłopiec dał na imię Bella, dorośli widzą niebezpieczne zwierzę dziesiątkujące stada owiec. Czy chłopcu uda się ich przekonać, że to nie sprawka sympatycznej Belli i wraz z nią wytropić prawdziwych winowajców?
Ocena FILMWEB: 7,2
Ocena IMDb: 6,9
Wzruszająca opowieść o niezwykłej przyjaźni między człowiekiem a psem, która zachwyciła już 5 milionów widzów w całej Europie.
Obraz wyreżyserował Nicolas Vanier – reżyser i podróżnik. Od ponad 25 lat Nicolas Vanier przemierzał dzikie przestrzenie górskie. Z jego podróży zrodziło się wiele opowiadań, powieści i dokumentów. Przygoda wiąże się zawsze z całkowitym szacunkiem do natury i ludzi, którzy żyją na jej łonie. Jego dziecięce marzenia były inspirowane opowiadaniami Fenimore’a Coopera i Jacka Londona. Indianie, traperzy, dzikie stworzenia, białe i wrogie bezkresy pobudzały jego wyobraźnię rozwijaną w rytmie jego podróży. Dorosły Nicolas nie stracił fascynacji z dzieciństwa.
Pewnego dnia, wyposażony jedynie w plecak, wyruszył z Dworca Północnego na swoją pierwszą wyprawę. Kiruna w Laponii jest dla Nicolasa Vaniera prawdziwym odkryciem... Po krótkim okresie pracy dokera w porcie w miejscowości Hawr, odlatuje do Quebeku i płynie w kanu z Shefferville do zatoki Ungava u wejścia do cieśniny Hudson, by spotkać tam Innuitów. Następnie wyrusza w 7000-kilometrową podróż z Wyoming do Cieśniny Beringa. Podróż ta obejmuje jazdę konną, jazdę saniami zaprzężonymi w 24 psy. Odkrywa Labrador, stada karibu, Syberię z jej Ewenami, koczowniczych hodowców reniferów, Mongolię i Ocean Arktyczny. Przestrzenie są inspiracją dla jego opowieści oraz licznych dokumentów.
Dla Nicolasa człowiek i natura to jedność. Jego przesłanie jest niezmienne: człowiek powinien wreszcie uświadomić sobie swoje destrukcyjne szaleństwo. Podjął również inne wyzwania, takie jak Biała Odyseja. 8000-kilometrowa podróż z Skagway na Alasce, po Quebeku, wyścigi psich zaprzęgów jak na przykład Jukon Quest, jak również spełnienie ostatniego marzenia - samotna Odyseja Syberyjska od Jeziora Bajkał aż do Moskwy.
Rozmowa z Nicolasem Vanierem:
W jaki sposób powstał film BELLA I SEBASTIAN?
W przeciwieństwie do wszystkich prowadzonych przeze mnie dotychczas projektów, to nie ja stoję za stworzeniem BELLI I SEBASTIANA. Pomysł wyszedł od producenta Clémenta Misereza, od moich współscenarzystów Fabiena Suareza i Julietty Sales oraz od ludzi z Gaumontu. Okazuje się, że moje nazwisko było ich pierwszą myślą, kiedy zaczęli zastanawiać się nad wyborem reżysera. I to świetnie zbiegło się w czasie z moimi planami, ponieważ właśnie ukończyłem pracę nad innym projektem.
Jakie jest Pana wspomnienie dotyczące serialu telewizyjnego?
Kiedy byłem dzieckiem, byłem uzależniony od tego serialu! Muszę przyznać, że już wtedy fascynowały mnie zwierzęta, natura i góry, i zachowałem w sobie głęboko zakorzenione wspomnienie serialu. Nie zostało to bez odzewu, ponieważ do dzisiaj całkowicie oddaję się psom i naturze. Zatem kiedy zaproponowano mi ten projekt, byłem onieśmielony w związku ze wspomnieniem o serialu, które zachowałem: nie chodziło przecież o banalny serial, ale o długą sekwencję zdarzeń, spośród których jedne były bardziej niezwykłe od innych. Było to więc ogromne wyzwanie. Nie żeby mi się to nie podobało, ale odczuwałem lekki niepokój. Byłem tak przepełniony mocnymi doznaniami, które wywołał we mnie BELLA I SEBASTIAN, że czułem wręcz obowiązek odniesienia sukcesu. Wobec tego, trzeba było stworzyć wersję kinową, tak odmienną od serialu telewizyjnego, przy jednoczesnym zachowaniu wierności wobec historii, czyli wobec bohaterów oraz ich świata. W jakim kierunku starałeś się poprowadzić film?
Już na pierwszym spotkaniu z producentem filmu wyjaśniłem, że jestem gotowy nakręcić ten film pod pewnymi warunkami. Po pierwsze, należało znaleźć wyjątkowego chłopca, który będzie miał tę siłę spojrzenia oraz osobowość. Następnie, zależało mi na kręceniu podczas trzech pór roku. Na koniec zażyczyłem sobie przenieść akcję filmu w czasy drugiej wojny światowej. Był to pewne uprzedzenie estetyczne, gdyż nie chciałem pokazywać gór takimi, jakimi stały się w dzisiejszych czasach: chciałem odnaleźć pejzaż górski z drewnianymi domkami i z wioskami z kamienia, których harmonia kolorów i materiałów przywołuje na myśl skórę, konopie i drewno ubrań i przedmiotów z tamtych czasów. I właśnie ta chęć estetyczna przysłużyła się dramaturgii i pozwoliła mi odnowić kluczowy wymiar serialu: przygodę, podróż, pojęcie przejścia.
Jak wyglądała współpraca z Pana współscenarzystami?
To było miłe spotkanie, zarówno na poziomie zawodowym, jak i towarzyskim. A to nie jest zawsze takie ewidentne, bo zdarzało mi się pracować ze wspaniałymi scenarzystami, a jednocześnie napotykać problem w zakresie rytmu pracy. W tym przypadku, bardzo szybko się dogadaliśmy i to pozwoliło nam z łatwością i w zupełnie naturalny sposób podzielić się zadaniami. Funkcjonowaliśmy przede wszystkim na zasadzie wymiany: czasem moi współscenarzyści mieli pomysły, o których mi mówili; innym razem idee wyłaniały się podczas dyskusji w gronie naszej trójki. To była prawdziwa praca twórcza.
Czy chciał Pan pozostać wierny bohaterom serialu?
Obejrzałem serial ponownie tylko jeden raz, u mnie w domu, z małym notatnikiem i ołówkiem w ręce. W momencie, w którym coś wydało mi się istotne, czy to jeśli chodzi o bohatera, czy o miejsce, robiłem notatki. Pozwoliło mi to zapamiętać elementy, które koniecznie powinny znaleźć się w adaptacji. Wolałem nie oglądać serialu więcej niż raz, żeby potem móc nabrać dystansu do oryginalnej historii. Następnie przejrzałem punkt po punkcie ze 30 rzeczy, które absolutnie należało zawrzeć w filmie.
BELLA I SEBASTIAN jest dla Pana również nowym wyzwaniem.
Tak, ponieważ poza tematem, który bardzo przypadł mi do gustu, moim celem było stworzenie fikcji, co pozostaje w opozycji do moich dwóch poprzednich filmów, które zbliżają się raczej do dokumentu. Tak samo jak w przypadku mojego przejścia od opowiadań o podróżach do powieści. Teraz mam głęboką chęć opowiadania historii fikcyjnych, z bohaterami, którzy ewoluują. Chciałbym również opowiadać o moim kraju, o Francji, ponieważ uwielbiam to miejsce, nawet jeśli spędziłem wiele lat za granicą. Zaangażowałem się w ten projekt przywiązując dużą wagę do tekstu oraz reżyserii, aby nie stworzyć karykatury.
Szkicuje Pan piękny portret tych małomównych Sabaudczyków.
Chciałem pokazać świat, który dobrze znam, bo przecież spędziłęm sporą część życia wśród górali, którzy bardzo przypominają mieszkańców Północy. Ci ludzie niewiele mówią, ale dużo robią. Przypomina mi się stary łowca kozic - szaleńczo zakochany w górach, który wprowadził mnie do swojego świata kiedy miałem 17 albo 18 lat. Prawie nigdy się nie odzywał. Mógł się wydawać trochę autystyczny, bo nie był w stanie powiedzieć „Dzień dobry”, czy „Do widzenia”. Pomimo tego, potrafił wsunąć kawałek chleba do plecaka turysty, który miał wiele godzin drogi przed sobą. Uwielbiam ludzi, którzy raczej robią, niż mówią. Jestem zadziwiony jak wygląda dzisiaj komunikacja. W związku z tym, zależało mi na pokazaniu, że relacja między człowiekiem i psem może zbaczać z tego kursu, w którym ludzie stają się całkowicie zaślepieni przez zwierzęta i traktują je jak dzieci! Najważniejsze wydało mi się pokazanie zdrowej relacji między człowiekiem a zwierzęciem, w której każdy pozostaje w swojej roli.
Czy producenci nie wahali się pozwolić Panu kręcić podczas trzech pór roku?
Ani przez moment. I trzeba przyznać, że było to z ich strony bardzo odważne. Nie tylko ze względu na obecność dziecka i psa, ale również ze względu na trudności logistyczne. Było to zatem kosztowne i ryzykowne przedsięwzięcie. Ale przecież nie mogłem pokazać gór tylko w lecie, czy w zimie : miałem prawdziwą potrzebę uchwycenia różnorodności ich kolorów w zależności od pory roku. Góry są bohaterami, tak jak Sebastian.
Jak potoczyło się poszukiwanie miejsc do filmu?
Na tym planie produkcja dużo zaoszczędziła! Można powiedzieć, że przeprowadziłem te poszukiwania w ciągu 30 lat wędrówki po górach. Od razu dokładnie wiedziałem w którym miejscu chcę kręcić: dolina Haute Maurienne Vanoise. Poza tym, podczas pisania scenariusza notowałem na marginesie miejsca, o których myślałem w kontekście różnych scen. Niektóre nazwy pochodzą z serialu, inne są fikcyjne, a jeszcze inne wiążą się ze wspomnieniami z dzieciństwa.
Jakie były największe wyzwania podczas kręcenia filmu?
Nic nie wydało mi się nie do pokonania, ani kręcenie w górach, ani obecność psa. Najtrudniejsza była praca z dzieckiem, ponieważ to na jego barkach i na jego umiejętności wejścia w rolę i przeżycia tych przygód spoczywała duża część filmu. Nawet jeśli od początku byłem pewny, i tak postanowiłem zachować ostrożność, bo przecież w wieku 7 i pół roku wszystko może się wydarzyć… Największym zaskoczeniem była zdolność Félixa do rozumienia o co mi chodzi, do grania w punkt. To właśnie to daje ludziom z ekipy niesamowitą energię. Tak naprawdę, poza jakością scenariusza i reżyserii, to Félix dźwiga projekt.
Jak znalazł Pan małego Félixa?
Otrzymaliśmy blisko 2400 kandydatur do roli Sebastiana. Kierowniczka castingu nigdy nie spotkała się z takim uwielbieniem dla filmu: podczas gdy zazwyczaj ludzie chcą przeczytać scenariusz, popularność serialu i moje nazwisko przy projekcie wystarczyły, żeby wzbudzić entuzjazm wielu rodziców, którzy wysyłali nam zdjęcia swoich dzieci. Wybraliśmy 200 kandydatów, by później na podstawie nagrań i prób wyłonić dwunastu chłopców. Zabrałem ich do Vercors, gdzie mam psy zaprzęgowe. Przez kilka dni obserwowałem i poznawałem kandydatów. I nawet kiedy zostało już tylko trzech pretendentów do roli Sebastiana, wiedziałem już, że to Félix zagra rolę, nawet jeśli początkowo nie wydawał się tak uroczy jak pozostali chłopcy. Zainteresowało mnie, czy mieli już jakieś doświadczenia przed kamerą, czy nie. Spodobała mi się osobowość Félixa, który jest inteligentny i odważny, a zarazem łatwo się w sobie zamyka, niczym ostryga, kiedy nie da mu się odpowiedniej ilości czasu, żeby cię zaakceptował. Ma w sobie coś dekoncentrującego i dziwnego, ale odkryłem w nim również pewną typową tylko dla niego delikatność.
Pozostali aktorzy też są wspaniali…
Tchéky Karyo idealnie pasował do roli Césara. Zazwyczaj gra role antypatyczne, a ja chciałem, żeby skierował się w stronę światła, nawet jeśli nie od razu się go polubi. Była to zatem interesująca zmiana jego wizerunku w oczach szerokiej publiczności. Od razu wyjaśniłem mu, że nie ma żadnej dwuznaczności w relacjach z innymi bohaterami: Angelina nie jest jego kochanką, Sebastian jest jego adoptowanym „wnukiem”. Nawet jeśli nie mam dużego doświadczenia w pracy z aktorami, uważam, że moja potrzeba precyzji go uspokoiła. Jeśli chodzi o Margaux Châtelier, tak jak w przypadku Félixa, wybrałem ją spośród bardziej znanych aktorek, ponieważ idealnie pasowała do roli. To było dla mnie oczywiste już od pierwszej próby! Również w przypadku roli porucznika Petera mieliśmy ogromne szczęście. Po wielu bezowocnych poszukiwaniach, kiedy musiałem już podjąć decyzję dotyczącą przydziału tej roli, obejrzałem na telefonie nagranie Andreasa Pietschmanna - wydał mi się wspaniały, a kiedy go spotkałem, pierwsze wrażenie się potwierdziło.
Mehdi, symbol serialu, gra rolę André…
Od początku uważałem, że nie można stworzyć tego filmu bez udziału Mehdiego. Bardzo szybko postanowiłem, że zaproponuję mu rolę André, myśliwego, od którego Sebastian próbuje dowiedzieć się czegoś o « bestii ». Podczas pierwszego spotkania obaj byliśmy ostrożni i nawet zacząłem się zastanawiać, czy nie wolałbym, żeby jednak mi odmówił. Później nie widzieliśmy się aż do rozpoczęcia zdjęć, ale kiedy zaczęliśmy razem pracować, bardzo mnie wzruszył. Ogarnęła go nostalgia, kiedy znów wszedł do tego świata i pewnego dnia powiedział mi najpiękniejszy komplement: „mama byłaby z tego dumna”. Szczerość, z jaką się wypowiadał pozwoliła mi dostrzec jego wrażliwość. Padliśmy sobie w ramiona i od tamtej chwili zostaliśmy przyjaciółmi. Jego obecność była dla mnie motorem i dała mi dużo nowej energii. Również wtedy dostrzegłem jego obawę: zależało mu na tym, by film pozostał wierny jego wspomnieniom o historii, którą stworzyła jego matka.
Czy miał Pan problem ze znalezieniem odtwórców roli Belli?
Wybraliśmy około stu psów na podstawie wagi i wzrostu. Andrew Simpson, który wybierał zwierzęta do OSTATNIEGO TRAPERA i WILKA i któremu bardzo ufam, długo obserwował wyselekcjonowane przez nas psy. Wybrał spośród nich 7 lub 8 i zaczął z nimi pracować, by ostatecznie zostały 3 najbardziej nadające się do roli: Garfield - pierwszoplanowa psia gwiazda - oraz dwa inne, które były jej dublerami. Każdy z nich miał inny charakter - jedne bardziej nadawały się do scen dynamicznych, inne do spokojniejszych. Natomiast tylko Garfield gra w scenach, w których widzimy psa w dużym planie.
Jakie były Pana wybory jeśli chodzi o reżyserię?
Jednym słowem: solidność. Solidność nad którą dużo pracowaliśmy i która nie jest synonimem łatwości. W jej osiągnięciu wspaniale pomagali mi Luc Drion, operator, który ma niesamowite wyczucie kadru oraz precyzję, jak również Eric Guichard, kierownik zdjęć, który odznacza się ogromną dokładnością jeśli chodzi o grę światłem. Współpraca z nimi to wielkie szczęście: szybko się dogadaliśmy, ponieważ dzielimy chęć stworzenia filmu poprzez rytmizację polegającą na zamianie faz opisujących z fazami akcji. Właściwie staraliśmy się, na tyle, na ile to było możliwe, osiągnąć ten cel na jednym planie, co zazwyczaj innym udaje się na dwóch planach.
Proszę opowiedzieć o muzyce.
Armanda Amara poznałem dzięki koproducentowi filmu Gillesowi Legrandowi. Poza jakością pracy Armanda, wspaniałe jest to, że można mu szczerze powiedzieć „nie podoba mi się to”. Nie kłóci się wtedy, nawet jeśli jest pewien tego, co właśnie stworzył, tylko wyrzuca kawałek do kosza i proponuje coś innego. Początkowo nie nadawaliśmy na tych samych falach, co jest logiczne, bo potrzeba dużo czasu, żeby reżyser i muzyk się dogadali. Później, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nastąpiła między nami zmiana nastawienia do siebie i od tamtej pory Armand się uwolnił, jeśli można tak to nazwać. Cudownie było móc zadzwonić do niego i powiedzieć mu, że niektóre jego kompozycje doprowadziły mnie do łez.
W filmie możemy usłyszeć melodię z serialu.
To wydawało mi się kluczowe. Armand również był o tym przekonany. Chociaż praca nad tą melodią mogła być ogromną przeszkodą jeśli chodzi o wolność twórczą. Na szczęście wspaniale poradził sobie z tym wyzwaniem.
(materiały: pressbook dystrybutora)